sobota, 2 stycznia 2016

Noworocznie.

2 stycznia, o godzinie 14:03 wyszedł z izdebki cieć. Ten sam cieć, który zamiata ulice i sprząta je z chorób i brudu.

2 stycznia, o godzinie 14:03 wpadało słońce do mojego pokoju. Wpadało przez niewielką szparę między parapetem, a opuszczoną żaluzją. Tak jeszcze nic mnie nie zdenerwowało. Pisałem właśnie, pisałem pracę na zaliczenie, albo też przemówienie, komuś.

Jak nie wstanę i nie podejdę do okna - nie mogłem nawet nabluzgać słońcu, bo jak niby. Otwarłem okno, choć było zimno, bo firanka była nim przytrzaśnięta. Otwarłem szeroko, a tam cieć. Wcale nie był cieciem. Stał uśmiechnięty i bawił się z wnukiem. Stałem przy otwartym oknie w samym podkoszulku i czarnych spodniach. Stałem i on spojrzał na mnie.

Uśmiechnął się. -Szczęścia w nowym roku, sąsiedzie!

A czego ja mu miałem życzyć? Czego malkontencki Polak życzy człowiekowi, który zamiata ulice i pilnuje, żeby nie było brudu? Wytrwałości? Kataru, żeby nie czuł smrodu? A może emerytury i domku w Beskidach?

-Żeby Pan zawsze był uśmiechnięty, jak teraz, z wnukiem - a on na to uśmiechnął się szerzej. Wcale nie był cieciem. Był człowiekiem, jak i ja.

Wszyscy nimi jesteśmy- ludźmi. Życzę sobie, a także wam, byście byli tak szczęśliwi, jak ten człowiek z wnukiem.