środa, 29 października 2014

Mam nic.

29 października, środowy wieczór, to znaczy idealny czas na refleksję. Przez co jesteśmy gorsi? Bo nie mamy nic.

   Mówili o bohaterach. O Kolumbach, o pokoleniu wojen, o herosach, o Winkelriedzie, Głowackim, o Poniatowskim, o Jakubie Szeli. Co łączy te postaci? Jedni cierpieli, umierali za ojczyznę - to zrozumiałe, że nie spamięta ich żaden człowiek, ich nazwiska nie wyryją się w pamięci jako indywidua, lecz są "bohaterem zbiorowym" - dosłownie, bohaterem. Winkelried - bo sam zmienił bieg historii, to samo Bartosz Głowacki. Poniatowski - bo nie wiadomo, czy chciał dobrze, a źle wyszło, a może od początku pragnął upadku Rzeczypospolitej, tylko się maskował... Pytam się, co tam robi Szela? Po co mam go pamiętać, skoro był łotrem, chamem i plugawcem, który swoich braci w komitywie z zaborcą skazał na śmierć, skoro wybił szlacheckie rody... Ale go pamiętam, resztę także

   Mówili o tych, którzy wynaleźli. Którzy życie ocalili, albo upodlili siebie i cudze ciało, a może i nawet duszę... Po co pamiętać o tych drugich?

   Mówili o tych, którzy w wypadku stracili życie, albo oddali je za kogoś. Ale też o tych, którzy wypadki te spowodowali. Nie o tych, którzy wcale tego nie chcieli, takie osoby bowiem za wszelką jeszcze cenę trzeba ocalić od linczu. Ale nie tych, którym udowodniono winę celową, winę naumyślną, winę... Po co o nich pamiętać, pytam się?!

  O mnie nic nie powiedzą. Nie stanąłem na czele, nie oddałem strzału w którąkolwiek stronę, ocalić nie ocaliłem, wybawić nie wybawiłem - nawet siebie. Nie znienawidziłem, nie pokochałem na tyle, by mnie zapamiętali. Chcę tylko przeżyć swoje życie. Sam nie będę kowalem swego losu tak, by mnie zapamiętano. Nie mam na swym koncie ani wojny, ani ratunku. Mam nic.

środa, 15 października 2014

Szostakowicz, siedemdziesiąte drugie opus

Nad flecisty zatrutą mogiłą
gości przybyło.
Siedem myśli zgrabnie ujętych
w przeklętych
wykrętach między liniami.
Od prostej, po molu, do krzywej.
A gości przybywa.
Dwanaście koszy pełnych odłamków
uderza go w czoło.
Żerdź biała, otwarcie pruje
powietrze
twórzcie, jeszcze!
Przeklęte urwisko, do ogromnego dołu
wyrzućcie grajdołu!
Od linii, do krzywej.
Od fletu, po skrzypki.
Nie płytki,
lecz serce ujmujący.
Nie po tym, jak skończysz,
marny człowiecze,
pozna cię sztuka.
Lecz po tym, chamie,
jak zaczną dworzanie.