29 października, środowy wieczór, to znaczy idealny czas na refleksję. Przez co jesteśmy gorsi? Bo nie mamy nic.
Mówili o bohaterach. O Kolumbach, o pokoleniu wojen, o herosach, o Winkelriedzie, Głowackim, o Poniatowskim, o Jakubie Szeli. Co łączy te postaci? Jedni cierpieli, umierali za ojczyznę - to zrozumiałe, że nie spamięta ich żaden człowiek, ich nazwiska nie wyryją się w pamięci jako indywidua, lecz są "bohaterem zbiorowym" - dosłownie, bohaterem. Winkelried - bo sam zmienił bieg historii, to samo Bartosz Głowacki. Poniatowski - bo nie wiadomo, czy chciał dobrze, a źle wyszło, a może od początku pragnął upadku Rzeczypospolitej, tylko się maskował... Pytam się, co tam robi Szela? Po co mam go pamiętać, skoro był łotrem, chamem i plugawcem, który swoich braci w komitywie z zaborcą skazał na śmierć, skoro wybił szlacheckie rody... Ale go pamiętam, resztę także
Mówili o tych, którzy wynaleźli. Którzy życie ocalili, albo upodlili siebie i cudze ciało, a może i nawet duszę... Po co pamiętać o tych drugich?
Mówili o tych, którzy w wypadku stracili życie, albo oddali je za kogoś. Ale też o tych, którzy wypadki te spowodowali. Nie o tych, którzy wcale tego nie chcieli, takie osoby bowiem za wszelką jeszcze cenę trzeba ocalić od linczu. Ale nie tych, którym udowodniono winę celową, winę naumyślną, winę... Po co o nich pamiętać, pytam się?!
O mnie nic nie powiedzą. Nie stanąłem na czele, nie oddałem strzału w którąkolwiek stronę, ocalić nie ocaliłem, wybawić nie wybawiłem - nawet siebie. Nie znienawidziłem, nie pokochałem na tyle, by mnie zapamiętali. Chcę tylko przeżyć swoje życie. Sam nie będę kowalem swego losu tak, by mnie zapamiętano. Nie mam na swym koncie ani wojny, ani ratunku. Mam nic.