Czwartek, 24 czerwca
Stałem ciągle w jednym miejscu,
oczekując na kolejne samochody. Podjeżdżały w niedużych odstępach czasu, jeden
za drugim, aż zebrało się z dwadzieścia. Wystarczyły dwie, może trzy minuty,
aby kierowcy i wszyscy pasażerowie zdążyli się ustawić za drzwiami swoich bryk. Aye też tam był. Jeszcze zanim go
zauważyłem niemal czułem jego obecność. Nigdy nie pojawiał się zgodnie z
rozkazem Unicorp, ale zawsze był, gdzie trzeba. Tak, jak tym razem.
W powietrzu unosił się kurz, ale
było go bardzo niewiele, na pewno mniej niż w budynku, który otoczyli. Stałem w
pomieszczeniu, w którym dym na prawdę mocno utrudniał widoczność. Ale
widziałem, co się działo na zewnątrz. To dało mi jakiś... spokój. Tak, to dobre
słowo. Spokój.
Czym jest spokój? Żyły pulsują,
robi się ciepło, musisz poluzować krawat, rozpiąć guzik , potem kolejny, żeby w
końcu poczuć swój własny oddech na dłoniach. Niekiedy bolą mięśnie, drżą uda i
włosy stają na baczność, jakby ktoś im kazał. Cholernie ciepło. Nie ma czegoś
takiego, jak zimny pot w stresie. Nie, pot zawsze ma sto stopni. Topi powłokę
sukinsyna i rzeźbi małe dziecko. Nie ma siły, żeby temu zaradzić. Po prostu nie
ma. A spokój? Kiedy potrafisz mrugać, utrzymać oddech i jeszcze coś powiedzieć.
Wtedy nauczyłem się, co to spokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz